niedziela, 20 stycznia 2013

... i nie będzie to blog o wielkich czynach, wspaniałych zabytkach ani dobrym jedzeniu, które nie tylko sprawi podniebieniu rozkosz ale i odchudzi. Zabieram się w podróż do krainy marzeń, takiej jaką widzę, nie zaś taką jaka jest. Idę do Miasta, ale nie byle jakiego miasta, które w szarości dnia rozpływa się wśród trosk i codziennych problemów. Idę do Miasta, a to znaczy coś więcej... η στην Πόλι, Konstantynopol, to nie tylko miasto, to królowa miast jak mawiali Grecy. Być może ta droga nie będzie wiodła poprzez wielkie zabytki literatury, kultury i sztuki cywilizacji jaką dziś nazywamy bizantyńską. Jednak z pewnością będzie ta droga naznaczona fascynacją jaka ogarnęła barbarzyńcę z północny, pochodzącego ze słowiańskiego plemienia Polan. Jego związki z kulturą Bizancjum mogłyby zapewne skończyć się na targu niewolników gdzieś na Rodos, albo w odległych placówkach wojskowych na granicach cesarstwa, gdyby tylko żył tysiąc lat wcześniej. Jednak szczęśliwy traf pozwolił mu zachwycić się kulturą, która niewiele ma wspólnego z jego własną. No może poza używaniem na co dzień słowa bizantyjski w negatywnym znaczeniu. Tak czy inaczej zachwyt ów trwa i będzie zapewne trwał jeszcze długo, bo Konstantynopol jest jeszcze daleko, a odkryć trzeba jeszcze wiele, zanim barbarzyńca z północy będzie mógł bez wstydu wkroczyć w mury owego pradawnego Miasta i stoczyć dysputę z największymi umysłami ówczesnego świata... Tak więc w drogę ruszyć czas, żeby zdążyć przed następnym końcem świata.